Powered By Blogger

środa, 17 kwietnia 2013

Czołowe zderzenie z kamienną ścianą

Czołowe zderzenie pojazdu mechanicznego z kamienną ścianą, to prawie zawsze bardzo poważny w skutkach wypadek. Brak wyobraźni, nadmierna prędkość, zmęczenie, brawura, alkohol, lekceważenie przepisów bądź też ich nieznajomość - mówiąc ogólnie - ignorowanie prawa o ruchu drogowym, to zasadnicza przyczyna zderzenia czołowego, jak również wszelkich wypadków na drodze. Analogii do takiego stanu rzeczy na drodze oczywiście z łatwością możnaby się doszukać w każdej dziedzinie naszego życia. Udając się na rozmowę w sprawie nowej i atrakcyjnej pracy - bez odpowiednich kompetetencji, zmęczeni - po nieprzespanej nocy, lekceważąc sobie wszelkie zasady dobrego wychowania - oczywiście nie inaczej, jak również "zderzymy się czołowo" tyle, że w formie duchowej z obiektywną rzeczywistością. Swojego czasu studiując pewne szachowe otwarcie i przeglądając charakterystyczne dla tego debiutu partie nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oto jeden z szachistów wlaśnie zderzył się czołowo z systemem, przeciwko któremu przyszło jemu grać. "Kamienna ściana w debiucie hetmańskiego piona", albo też inaczej "Stonnewall Attack", jest dokładnie takim systemem gry dla strony przeciwnej, gdzie nieznajomość strategii bardzo często kończy się właśnie tak niezwykle bolesnym w skutkach zderzeniem. Oczywiście posługując się tytułową frazą, jak najbardziej skorzystałem z niezwykle obrazowej i wieloznacznej interpretacji, jaka kryje się za nazwą debiutu "kamienna ściana". Jednakże nie jest tak do końca, ponieważ w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z bardzo specyficznym otwarciem, którego początki sięgają czasów, kiedy grę w szachy charakteryzowały odważne, śmiałe i bezkompromisowe ataki na nieprzyjacielskiego króla. Bardzo prosta strategia gry w Stonnewall Attack - obliczona na jak najszybszy atak na pozycję krótkiej roszady przeciwnika - na początku XX wieku była orężem wielu szachistów. Grający czarnymi, jeżeli tylko nie docenili taktycznych możliwości wynikających ze strategii tego otwarcia, najczęściej zderzali się z nim boleśnie niczym dosłownie z kamienną ścianą. Dziś, kiedy strategia gry jest na o wiele wyższym poziomie, "Kamienna ściana" ze wgzlędu na swoje liczne niedostatki, jest rzadko spotykanym otwarciem. Partia, którą chciałbym przybliżyć jest eleganckim przykładem, jak groźny to jest system, jak szczególnie bolesne może być z nim zetknięcie, gdy nie docenimy tkwiącego w nim potencjału.




nieoczekiwanie
(D. Chromiński, ze zbioru "Wiersze wybrane")

Oczekiwanie
oczy
pociąg się toczy
pulsuje peron.

Oczywiste stało się bezbronne.


czwartek, 11 kwietnia 2013

Tajemnice szachowych diagramów

"Mężczyźni wolą blondynki" i status gwiazdy dla Marilyn Monroe. która to swoją znakomitą rolą w tym już dziś kultowym filmie podbiła serca męskiej części publiczności, to oczywiście lata 50. Zamiast laptopa kieszonkowe szachy i pękate zeszyty zapisane tysiącami wariantów, to z kolei atrybuty udającego się na turniej szachisty w latach 50. 3 stycznia 1957 roku, Pałac Kultury w Mińsku i II runda szachowego meczu pomiędzy reprezentacjami Białorusi i Polski. Popularne nie tylko na Białorusi nazwiska szachistów, takie jak Bolesławski, Suetin, Sokolski, Rojzman, a wśród nich szczególnie znany z szachowego debiutu, który to nosi jego nazwisko - Gawrił Weresow. I to wlaśnie z nim na III szachownicy nasz mistrz, Adam Dzięciołowski rozegrał tego dnia turniejową partię. "Po niezwykle ciekawych komplikacjach powstała pozycja, której nasz reprezentant nie wykorzystał". Napisał mistrz Ignacy Branicki alias Izaak Grynfeld w 2 nr. miesięcznika "Szachy" z 1957 roku. Następnie pokazany jest diagram i pozycja, w której to Dzięciołowski mógł efektownie wykorzystać swoje szanse i pokonać Weresowa. Jednak coś nie dawało mi spokoju i postanowiłem odszukać partię oraz przejrzeć jej cały przebieg. Tak naprawdę to już nie raz miałem okazję przekonać się, że tam gdzie autor szachowego artykułu podaje diagram z pozycją pisząc przy tym "Po niezwykle ciekawych komplikacjach powstała pozycja (...)" lub coś w tym stylu, tam może ukrywać się bardzo ciekawa niespodzianka. Czy tym razem będzie podobnie i autor szachowego diagramu oraz całego artykułu skrzętnie ukrył przede mną jakąś słodką tajemnicę...?! Zapis partii bez problemu odnalazłem przy pomocy CB10 w Big Database wpisując nazwisko "Dzieciolowski". Wygodnie zasiadłem w fotelu i w nadziei na ciekawy, szachowy spektakl z niespodzianką z lat 50. rozpocząłem analizę. Partię uzupełniłem komentarzami i ustawiłem w pozycji diagramu. Od tego też proponuję rozpocząć przeglądanie partii i dopiero przejść do jej początku.



Tak też naszemu mistrzowi, Adamowi Dzieciołowskiemu nie udało się "ładnie" pokonać Weresowa - po 39.Wxd5!, jak również "brzydko", po 35.Wd1. A szkoda, bo była ku temu, jak widzieliśmy, doskonała okazja. Cały mecz nasi szachiści przegrali w stosunku 6 1/2 : 13 1/2, co zresztą dobrze odzwierciedlało siłę gry zawodników zza wschodniej granicy. Na koniec pobytu w Mińsku rozegrano turniej błyskawiczny z udziałem 15 uczestników meczu. Pierwszą nagrodę zdobył nikt inny, jak Weresow. Po turnieju błyskawicznym odbyło się uroczyste zakończenie meczu, w czasie którego wręczono członkom naszej drużyny najnowszą książkę D. Bronsteina "Międzynarodowy turniej arcymistrzów". Jeżeli ktoś nie czytał tej znakomitej książki Bronsteina, to oczywiście gorąco polecam. Zarówno pod względem historycznym, jak szkoleniowym jest to świetna i pouczająca lektura.


Posłowie (Andrej Chadanowicz)
z języka białoruskiego przełożyli Agata Kruszec i Tomasz Bakunowicz-Żmojda


Zanurzyłeś się w sianie, niby w Sekwanie,
z ową cygańską pięknością Karmen,
jej niedorzecznie darować nasienie,
niczego nie żądając w zamian.
Pora zbierać płody, nabrzmiałość jesieni
ważyć, lecz twa szala okrywa się zapomnieniem.
Bo ty pragniesz wciąż pluskać się w basenie -
mienisz się, brachu, wciąż supermenem.

Mógłbyś sięgnąć wyżej piramid,
ale w komputerze Semiramidy
twój sad zawiesił się jeszcze w paleolicie.

Hodując pokrzywę i ostu nasienie,
czekasz, na ogrodnika zjawienie,
który naciśnie "ctrl"-"alt"-"delete".

piątek, 29 marca 2013

Kiedy słabość nie jest słabością...

Porządki przedświąteczne czas zacząć. Oczywiście już sporo wcześniej z błyskiem w oku i rozpierającą mnie energią zapowiedziałem żonie, iż samodzielnie i dokładnie zrobię porządek w moim pokoju, a przede wszystkim "szachowym kąciku"! Dziś, na dzień przed świętami jednak z mojej strony nie wygląda to wszystko już tak przyjemnie  i wesoło... Entuzjazm przygasł, a pojawiły się coraz to większe wątpliwości natury filozoficznej, czy aby to jest sens w ogóle sprzątać!? Przecież ten mój bałagan jest tak twórczy! Jednak słowo się rzekło i nie pozostało nic innego, jak wziąć się do roboty! Przerzucając z jednego miejsca na drugie (taka właśnie jest definicja dokładnych porządków w moim przypadku, gdzie setki czasopism wędrują - to do piwnicy, to z szafy do szafy) stertę starych numerów magazynu "Szachy" wpadł w moje ręce marcowy nr. z 1977 roku. Jako, że mamy również marzec, tyle, że 2013 roku, zajrzałem do środka i pierwsza strona na której otworzyłem zawierała partię - 19 posunięciową miniaturę rozegraną w Ciechocinku podczas DMP w 1976 roku pomiędzy Witoldem Balcerowskim, a Bogdanem Śliwą! Ciekawe, pomyślałem, dwukrotny mistrz Polski (W. Balcerowski, w latach 1962 i 1965) gra przeciwko sześciokrotnemu (B. Śliwa, w latach 1946, 1951, 1952, 1953, 1954 i 1960) i grając białymi przegrywa w 19 ruchach?! Co prawda w roku 1976 obydwaj nasi wtedy znakomici szachiści najlepszy okres swojej szachowej kariery mieli już zdecydowanie za sobą, więc może w tym należałoby tłumaczyć tak zaskakująco szybkie roztrzygniecie... Tak też nabrałem ogromnej ochoty aby na spokojnie przejrzeć i przeanalizować całą partię i oczywiście tym samym znalazłem dla siebie świetną wymówkę aby przerwać choć na chwilę porządkowanie pokoju. Tak też uruchomiłem komputer, odpaliłem CA 13 następnie otworzyłem Hugebase i jakież było moje zdziwienie, że nie znalazłem interesującej mnie partii?! Nie myśląc długo kliknąłem opcję "dodaj nową partię" i ręczną metodą uzupełniłem bazę o kolejną partię. Oczywiście, jak tylko świat szachów stanął przede mną w swojej całej okazałości, tak wszystko inne odeszło w zapomnienie. Porządki, ech, mogą przecież zaczekać...

Partia jest ciekawym przykładem na temat, jak ja to mówię: "kiedy słabość nie jest słabością, to przechodzi w siłę!" W tym konkretnym przypadku mowa jest o "słabości" związanej z posiadaniem izolowanego piona. Co jeszcze warto wiedzieć o partii, zanim zobaczymy jej przebieg? Zapewne to, że  Bogdan Śliwa był bardzo niewygodnym przeciwnikiem dla Witolda Balcerowskiego. Zresztą, z racji swojej siły gry, jak również pozycyjno-agresywnego stylu, B. Śliwa był niewygodnym przeciwnikiem dla wielu wówczas dobrych szachistów. Jak to powiedział do mnie FM Waldemar Świć cytując słowa samego Witolda Balcerowskiego, który to używając charakterystycznego dla siebie języka zwykł mówić, "Śliwa szedł martwym bykiem". Wystarczy tylko powiedzieć, że do tej partii W. Balcerowski spotykając się oficjalnie przy szachownicy z B. Śliwą zdobył 2,5 z 8 możliwych punktów tylko raz wygrywając w 1963 roku (nie są to w pełni potwierdzone dane). Jak już wspomniałem partia odbyła się podczas Drużynowych Mistrzostw Polski. W. Balcerowski reprezentował barwy rewelacyjnie wówczas spisującej się "Anilany" Łódź, a B. Śliwa "Kolejarza" Katowice. Partię, dla lepszego obrazu, uzupełniłem krótką analizą i własnym komentarzem.              




Oczywiście, gdy bez reszty pochłonięty partią gdzieś tam w podświadomości toczyłem sam ze sobą boje natury, powiedzmy, etyczno-estetycznej, żona już dawno zdążyła posprzątać nie tylko mój twórczy bałagan w pokoju, ale i resztę naszego mieszkania. I jak ja teraz cokolwiek znajdę...!?


Metamorfoza (Charles Bukowski, 1920 - 1994)

przyszła dziewczyna
zbudowała mi łóżko
wyszorowała i wypastowała
podłogę w kuchni
wyszorowała ściany
poodkurzała
wyczyściła toaletę
wannę
wyszorowała podłogę w
łazience
i obcieła mi paznokcie u
stóp i
włosy.

potem
tego samego dnia
przyszedł hydraulik i
naprawił zlewozmywak
i spłuczkę
a człowiek z gazowni
naprawił grzejnik
a facet od telefonów
naprawił telefon.
teraz siedzę w tej całej
doskonałości.
jest cicho.
zerwałem z całą trójką moich
dziewczyn.

czułem się lepiej gdy
wszystko było w
nieładzie.
powrót do normalności zajmie
mi kilka
miesięcy:
nie mogę nawet znaleźć
karalucha żeby się z nim
zbratać.

straciłem swój rytm.
nie mogę spać.
nie mogę jeść.

zostałem ograbiony z
mojego brudu.


środa, 27 marca 2013

Szachy piłkarskie

Wczoraj nasza piłkarska reprezentacja wygrała z San Marino! Oczywiście powodu do chwały nie ma, ale zawsze jest to jakaś pociecha... szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie nasze, powiedzmy - takie sobie osiągnięcia. Zwycięstwo jednak jest zwycięstwem i punkty w tabeli zostaną zapisane. Oglądając wczorajszy mecz i widząc różnice klas, jak również piłkarskie sposoby realizacji swoich możliwości przez obydwie reprezentacje, przyszła mi na myśl pewna szachowa partia, a szczególnie związany z nią debiut, a w efekcie strategia i taktyka gry. Oczywiście każdy debiut ma swoje plusy i minusy. Jednakże są debiuty, które mają zdecydowanie więcej minusów, jak plusów. Jednym z takich debiutów bez wątpienia jest tzw. Gwatemala Defense. Wyjściowa pozycja dla tej obrony powstaje po posunięciach 1. e4 b6 i 2. d4 Ga6.



Nazwa - tutaj jednak nie mam całkowiej pewności, gdyż nie znalazłem wiarygodnych źródeł informacji - pochodzi stąd, że po raz pierwszy w praktyce turniejowej obrona została zastosowana przez gracza o nazwisku Hans Cohn, Niemca, który to w latach 40 żył w Gwatemali. Szperając w swoich szachowych zbiorach nie bez trudu znalazłem interesującą mnie partię z krótką analizą w języku angielskim FM Erica Schillera. Pozwoliłem sobie przetłumaczyć i uzupełnić o własny komentarz. Zapraszam zatem na szachowe odzwierciedlenie meczu Polska - San Marino. Zarówno pod względem strategicznym, jak również taktycznym.



Zobaczmy również, jak sam Garri Kasparow zachował się w obliczu Obrony Gwatemala. Jakby nie było jest to swojego rodzaju szachowy rodzynek.





Było o szachach piłkarskich, więc najwyższy czas na poezję piłkarską:


Crespo (Andrij Bondar)


za sto lat kiedy porządnie przeanalizują
wszystko co napisałem
nikt nie potrafi zozumieć co to za dziwny
tytuł wiersza
co on miałby symbolizować?
czemu autor usiłuje wywieść czytelnika w pole?

nie wiem jaka będzie za sto lat piłka nożna
i czy w ogóle będzie
i jakim będą grać systemem
cztery - dwa - cztery? cztery - cztery - dwa? trzy - pięć - dwa?
może zmienią auty zlikwidują spalone zaminują boisko?
niezależnie od wszystkiego piłka będzie dla mnie tak samo obojętna
jak nieobojętna jest dzisiaj

ale nawet na tamtym świecie
gdzie nie będzie piłkarskich transmisji gdzie będzie tylko spokój
brezentowa cisza cienie wilgotny mrok
będę powtarzał jak mantrę jak zaklęcie
SZEWCZENKO STRZELA DLA MILANU
SZEWCZENKO STRZELA DLA MILANU
SZEWCZENKO STRZELA DLA MILANU

oto i klucz do zagadki
drodzy literaturoznawcy przyszłości

ten wiersz równie dobrze
można było zatytułować KAKÁ SEEDORF DIDA PIRLO
albo w ogóle go nie tytułować
a po prostu uznać za jedno z kryzysowych zjawisk
jednej maleńkiej twórczości

naprawdę boję się wyobrazić sobie piłkę za sto lat
czasem człowiek się boi przyznać przed sobą do najskrytszych rzeczy
tak więc wiedzcie

to co najbardziej mnie teraz martwi
to to jaka będzie piłka za sto lat

i kiedy na tamtym świecie mnie zapytają
czym zgrzeszyłem?
powiem że najbardziej na świecie kochałem piłkę
bardziej niż literaturę kulturę i życie kochałem piłkę

pozostaje
mieć nadzieję
że sędzia tam będzie sprawiedliwy

jeśli już nie pierluigi collina
to przynajmniej markus merk


Przełożył Bohdan Zadura

poniedziałek, 25 marca 2013

Pij mleko, a będziesz jak Możdżonek

Jakiś czas temu oglądając transmisję telewizyjną z meczu naszych siatkarzy zwróciłem uwagę na dość pokaźnych rozmiarów banner, na ktorym to widniał sporych rozmiarów napis "Pij mleko, a będziesz jak Możdżonek!". (Środkowy bloku naszej reprezentacji, aktualnie kapitan, o wzroście 212 cm!). Świetny, dowcipny i sympatyczny przekaz zapewne wymyślony przez wielbicieli talentu Marcina Możdżonka, jak również całej naszej reprezentacji co rusz stawał się obiektem zbliżenia kamery. Pomysłowy banner do tego stopnia przypadł mi do gustu i poruszył wyobraźnię, że jeszcze w trakcie trwania meczu siatkarzy wyobraziłem sobie podobną sytuację tyle, że podczas meczu szachistów. Wyobraźmy sobie, chociażby mecz Botwinnik - Tal i transparent (zdecydowanie w tamtych czasach i okolicach nie było bannerów) z napisem: "Spożywaj razowe pieczywo, odżywiaj się regularnie i chodź wcześnie spać, a będziesz, jak Botwinnik". Albo: "Rozwiązuj szachowe kombinacje, a będziesz, jak Tal". Oczywiście, to wszystko jest tylko niewinnym żartem i niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Jesteśmy różni i dzięki temu, jako gatunek - elastyczni. Tylko tak bowiem możemy przetrwać i przeciwstawić się wszelkim trudnościom. Wracając jednak do szachów.

Swojego czasu regularnie studiowałem dość pokaźną, pod względem ilości serię książek w języku rosyjskim, pt. "biblioteka szachisty". Każda z tych książek, zawsze na końcu każdego rozdziału szkoleniowego, zawierała pewną ilość pozycji do samodzielnego rozwiązania. Podczas studiowania książki z tej serii, pt "Ogromny świat kombinacji", utorstwa cenionego trenera szachowego, Aleksandra Koblenza, natrafiłem na pozycję, którą to zamieszczam poniżej. Dla tych, co pragną samodzielnie rozwiązać, pozycja jest w formie zadania.

Białe zaczynają i dają mata w trzech posunięciach. Tzw. trzychodówka, autorstwa czołowego czeskiego problemisty I. Chocholousa (1856 - 1930).




Elegancki, subtelny manewr królem prowadzi do mata w trzech posunięciach! Niezwykle szachowo estetyczna trzychodówka. Cóż ma jednak wspólnego z bannerem o dowcipnej treści i tematem mojego tutaj wpisu?! Już spieszę z wyjaśnieniem, i otóż: Starając się rozwiązać powyższe zadanie nagle zrozumiałem, że już gdzieś-kiedyś miałem do czynienia z identycznym zadaniem - zapewne dokładnie tym samym?! Po mniej więcej kwadransie wytężonej analizy (główna zasada, z punktu widzenia szkoleniowego, brzmi - rozwiązuj nie przesuwając bierek na szachownicy!), nadal nie miałem pomysłu, jak rozwiązać zadanie. Na domiar tego, w miarę upływu czasu nabrałem całkowitej pewności, że dokładnie z tym zadaniem już wcześniej miałem kontakt! Mało tego - również miałem identyczne problemy szukając drogi do mata! O ile pierwsze posunięcie 1. Kb1!, które ma na celu zwolnić pole dla gońca - 2. Gc1 z groźbą 3. f3 mat



- widziałem i nawet byłem przekonany, że to słuszny ruch, o tyle nijak nie mogłem "przebrnąć" przez następne, czyli 2. Kc2!



Oczywiście w końcu znalazłem rozwiązanie i uporałem się z problemem. Jednakże jedna myśl nie dawała mi spokoju -- co jest ze mną nie tak, że po raz drugi mam identyczny problem w pozycji, którą to przecież, jakby nie było dobrze znam i kiedyś rozwiązałem?!? Przecież rozwiązywałem już o wiele trudniejsze zadania, czy też etiudy i nie miałem takiego problemu, jak w tym przypadku!? Oczywiście przyczyna tego mojego, że tak powiem "zawieszenia się" tkwi w moim umyśle, nawykach - ścieżkach, którymi poruszam się zmierzając do konkretnego celu. Mamy swoje silne i mocne strony, jak również pewne schematy, którymi posługujemy się idąc do celu. Jesteśmy różni i różnymi drogami spacerujemy. Najwidoczniej to właśnie ten subtelny manewr białym królem Kb1 - Kc2, mający na celu odebranie czarnemu królowi pola d3 i zwolnienie z tego obowiązku hetmana, z jakiś nieznanych mi bliżej powodów nie mieści się na drodze, którą to zmierzam idąc do rozwiązania tegoż szachowego problemu. Mówiąc kolokwialnie i ogólnie - są takie motywy i pozycje, które mi szczególnie nie leżą. Czy można taki stan rzeczy z punktu widzenia szachów, jak również psychologii konkretnie nazwać? Zapewne tak! Jednak, czy właśnie to jest akurat najważniejsze?! Myślę, że nie. Zdecydowanie chodzi o to, żeby zdawać sobie sprawę z własnych słabości, nawyków, etc. i starać się temu przeciwstawić - w tym konkretnym przypadku poprzez umiejętny szachowy trening. I tutaj - te słowa kieruję przede wszystkim do początkujących miłośników królewskiej gry - jakże ważna jest współpraca na linii zawodnik - trener! Nie liczmy tylko na to, że jak już mamy swojego zaufanego trenera, czy też kogoś, kto zechce nam przybliżyć grę w szachy, to wystarczy jedynie podporządkować się do zaleceń tej osoby. Zdecydowanie nie. Musimy być kreatywni. Przede wszystkim starajmy się poznać samego siebie i dopiero na tej bazie próbujmy pracować - i wreszcie współpracować z drugim człowiekiem. Zresztą, ta zasada obwiązuje nie tylko w szachach, ale i w całym naszym życiu. Do tematu rozwiązywania szachowych kombinacji i kompozycji jeszcze powrócę, ale to już w całkowicie innej formie.

niedziela, 24 marca 2013

Jak siwy dym, czyli z papierosem przy szachownicy.

Widok w kłębach papierosowego dymu grających szachistów na sali turniejowej zdecydowanie należy do przeszłości. Moda na palenie wyraźnie przemineła, a i liczne zakazy zabraniające palenia papierosów w miejscach publicznych skutecznie spełniają swoją rolę. Jednakże kiedyś czasy były inne i wszędzie tam, gdzie pojawili się grający szachiści, dym z papierosów kłębił się nad ich głowami niczym dym z komina pędzącej lokomotywy nad wagonami pociągu. Tylko ten, kto namiętnie palił bądź też pali papierosy zrozumie, jak trudno powstrzymać się od regularnego palenia szczególnie wtedy, kiedy zajęci umysłowym wysiłkiem bezwiednie szukamy dla siebie odpowiedniej weny, która to, jakże inaczej! - tkwi w tej niewielkiej bibułce z tytoniem. Sam będąc wtedy nałogowym palaczem i raczkującym szachistą doskonale pamiętam wiecznie zadymiony pokój, w którym to toczyłem zażarte szachowe boje z moim najlepszym kolegą. Szachiści - palacze z pewnością mogą się "pochwalić" swoją zabawną historią, jak to zamyśleni nad szachownicą, w ferworze walki zgasili papierosa w najmniej do tego przeznaczonym miejscu. Mnie osobiście zdarzyło się kiedyś zgasić papierosa w pudełku z wedlowskim ptasim mleczkiem, co zresztą spostrzegłem dopiero w chwili, kiedy chciałem się poczęstować...


Palenie (Marcin Świetlicki)

Pytam: dlaczego niepalący
wsiadają bez skrupułów do przedziałów
dla palących? Czemu chcą dominować? Czemu
są wiecznie urażeni?

Mój mały przyjacielu, papierosie.
Spędziłem z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek.
Niszczymy sie nawzajem, czule
zobowiązani.

Pytam: dlaczego niepalący
nie doceniają naszej samotności,
naszej niemądrej odwagi, naszego
żaru, popiołu?


O ilości wypalonych papierosów podczas szachowych batalii przez szachistów zawodowców, jak również amatorów zapewne najwięcej mogą powiedzieć ci, którzy w ogóle nie palą. Obecnie, kiedy już od dawna wprowadzono zakaz palenia na turniejowych salach, nie jest to żadnym problemem, ale kiedyś życie niepalącego szachisty zapewne nie należało do najprzyjemniejszych. Pamiętam, był rok 1984, kiedy to po raz pierwszy miałem okazję przyglądać się grającym szachowym mistrzom, a było to podczas memoriału szachowego Kazimierza Makarczyka w Łodzi. Zaproszony przez organizatorów i występujący w turnieju głównym jedyny arcymistrz, Bułgar Ivan Radulov przyciągał moją uwagę z tego prostego powodu, że był pierwszym szachowym arcymistrzem, jakiego widziałem osobiście na żywo. Ten czterokrotny mistrz Bułgarii w latach 1971, 1974, 1977 i 1980 był niewątpliwie ozdobą turnieju, jednakże nie tyle zapadł w mojej pamięci, jako ten szachowy arcymistrz, ale przede wszystkim, jako najbardziej namiętny szachowy palacz, jakiego kiedykolwiek widziałem. Na stole z szachownicą, przy którym zasiadał Ivan Radulov obok zapisu partii i długopisu leżały, jedna na drugiej dwie nierozpieczętowane paczki papierosów i trzecia napoczęta! Zobaczyć arcymistrza z Bułgarii bez  papierosa graniczyło niemal z cudem z tego prostego względu, iż ten odpalał jednego papierosa od drugiego! Jak raz użył zapalniczki, tak już do końca partii nie musiał - takie można było odnieść wrażenie. 


Moja obecność na memoriale szachowym K. Makarczyka w Łodzi w 1984 roku wiąże się z ciekawą i zabawną przygodą, i otóż: Odbywając w tym czasie pierwszy rok zasadniczej służby wojskowej w Radomiu otrzymałem tygodniowy urlop i oczywiście natychmiast wsiadłem w autobus aby przyjechać do domu w Łodzi. Siedząc gdzieś na końcu autobusu w pewnym momencie dostrzegłem siedzącego przede mną nieco tylko starszego wiekiem mężczyznę, który to przeglądał grubą książkę z szachowymi diagramami. Jako, że wtedy byłem początkującym amatorem szachów, a cała moja szachowa erudycja opierała się jedynie na skromnych analizach wziętych z szachowego kącika w gazecie "Trybuna Ludu", nie mogłem ukryć swojego zainteresowania tak elegancką i obszerną szachową książką. Grzecznie więc zapytałem mojego tajemniczego sąsiada, czy mogę z nim porozmawiać o szachach, na co on równie grzecznie przedstawił  się i zaprosił do zajęcia miejsca obok siebie. Na wstępie wyjaśnił, że ta gruba książka, to jest tzw. kolejny numer szachowego informatora, gdzie można znaleźć ciekawe i najnowsze partie grane przez najlepszych szachistów świata. Na co ja oczywiście odpowiedziałem kolejnym, naiwnym pytaniem zwracając się już teraz po imieniu.
- Marek, to jaką Ty masz kategorię szachową, że studiujesz takie książki?!
- Kategorię?! - z uśmiechem na ustach zareagował i po chwili, jakby nieśmiało odpowiedział.
- Jestem mistrzem międzynarodowym.
Chyba nie muszę tłumaczyć, jak wtedy odebrałem taką niespodziewaną wiadomość, jak bardzo byłem podekscytowany i zaintrygowany. Marek okazał się być niezwykle sympatycznym i cierpliwym rozmówcą. Przegadaliśmy resztę drogi z Radomia do Łodzi - ja pytałem, a on cierpliwie i grzecznie wyjaśniał i wprowadzał mnie w fascynujący świat szachów. Na koniec zaprosił na turniej, bo jak okazało się, właśnie jechał na memoriał Kazimierza Makarczyka. Kibicowałem Markowi i w trakcie jego wizyty w Łodzi spędziliśmy ze sobą jeszcze trochę czasu i zawsze były to niezwykle sympatyczne chwile w moim życiu. Szachista, o którym mowa, to nikt inny, tylko Marek Hawełko - mistrz Polski juniorów z roku 1978 i mistrz Polski seniorów z roku 1986 oraz brazowy medalista z roku 1987. Dziś na temat Marka Hawełki wiem tylko tyle, że już od pewnego czasu porzucił szachy i cierpi na poważną chorobę. Jeżeli ktoś z czytelników wie może coś więcej o losach Marka Hawełki, to bardzo proszę o napisanie w komentarzu. Będę bardzo wdzięczny.


czwartek, 21 marca 2013

Grad meteorytów i wędrówka króla

Zaczarowany świat kombinacji, gdzie nagle niczym grom z jasnego nieba następuje uderzenie i na szachownicy dzieje się burza. Któż z nas - szachistów nie padł ofiarą takiej nawałnicy, albo też sam nie spowodował błyskawicy, która to poraziła przeciwnika... Zapewne wszyscy możemy pochwalić się jakąś wyjątkową kombinacją, elegancko przeprowadzoną i zakończoną ładnym matem, albo też decydującymi o zwycięstwie korzyściami - materialnymi bądź pozycyjnymi. Swojego czasu, kiedy jeszcze mogłem sobie pozwolić na uczestniczenie w różnego typu szachowych turniejach, wystartowałem w jednym z nich i bogini Caissa uśmiechneła się do mnie wskazując drogę. Turniej toczył się tempem 15 min. na partie. Po szybko, jednakże nieszablonowo rozegranym debiucie partia wkroczyła w fazę gry środkowej i staneła przede mną pozycja, która widnieje na diagramie poniżej. Niezwykle silna placówka mojego skoczka na polu f3 nie dawała mi spokoju i zachęcała do szukania taktycznych rozwiązań na skrzydle królewskim. Hetman również bardzo energicznie "spoglądał" na pozycje białego króla, który to, miałem wrażenie, nie czuł się najlepiej na polu g2. Czarnopolowy goniec na polu d6 także śmiało sobie poczynał na swoich otwartych diagonalach. Jedynie wieża, jakby z boku poza grą, jednakże na otwartej i opanowanej prze nią linii. Z drugiej strony słaby pion na b6 nie wróżył nic dobrego w momencie przejścia do końcówki. Moja szachowa intuicja podpowiadała, że w pozycji jest ukryta siła, że trzeba ją tylko przy pomocy taktyki umiejętnie wydobyć. Czas płynął nieubłaganie; sekunda za sekundą, minuta za minutą i nagle przyszło olśnienie! Ujrzałem motyw, a wraz z nim wszystkie moje figury ożyły i nabrały rozpędu. Nie było już czasu na dokładne i do końca przeliczenie konkretnych waiantów - działać trzeba było natychmiast. Wóz albo przewóz - pomyślałem i wykonałem posunięcie, po którym mój przeciwnik od ręki odpowiedział swoim. Następne posunięcie również wykonałem błyskawicznie... i dopiero teraz mój rywal popadł w zadumę. Miałem więc chwilę czasu na dokładniejsze przeliczenie swojego szalonego pomysłu i dopiero wtedy nieśmiało uśmiechnąłem się sam do siebie. Duma mnie rozpierała, a serce waliło, jakby chciało wyskoczyć z mojego ciała wprost na szachownicę. Zapraszam więc do samodzielnego rozwiązania pozycji. Czarne zaczynają i wygrywają. Rozwiązanie kombinacji oraz komentarz - analizę zamieściłem pod diagramem.








1... Wa5! Najdalej oddalona od głównego pola bitwy figura wkracza do akcji. 2. H:b6 Od teraz już gra toczy się forsownie. H:h3+! 3. K:h3 Wh5+ 4. Kg4 (4.Kg2 Wh2X) 4... f5+! Esencja kombinacji. Z daleka najtrudniej było zobaczyć właśnie ten ruch pionem i związaną z nim ofiarę wieży. Rzadki przypadek, aby w fazie środkowej wieża  z pola a8 poprzez a5 znalazła się na drugim końcu szachownicy - pole h5 - tylko po to, żeby w kolejnym posunięciu wyłuskać króla z twierdzy i następnie zginąć. 5. K:h5 g6+ 6. Kh6 Gf8+ i tutaj białe, nie czekając na mata poddały partię. Oczywiście nastąpiłoby 7. K:h7 Sg5+ 8. Kh8 Gg7 mat! Prawda, że elegancko. Grad meteorytów i wędrówka białego króla, jak po sznurku wprost do miejsca przeznaczenia. Kombinacja doceniona przez magazyn "Szachista" i opublikowna w 11 numerze 1996 roku.

Na koniec warto byłoby sobie odpowiedzieć na pytanie, jaki mechanizm zadecydował o powodzeniu kombinacji. Co zresztą ja sam zawsze staram się czynić w przypadku, gdy mam do czynienia z ciekawą pozycją. Spróbujmy zatem przyjrzeć się z bliska, i otoż: Cała osnowa kombinacji opiera się na znakomitej placówce, jaką zajął czarny skoczek na polu f3. Na bazie tegoż następuje współdziałanie z wieżą, czyli ogólnie znany - matujący schemat skoczek + wieża, co pokazuje poniższy diagram:


Dokładnie to i tylko jest tutaj przewodnim motywem, na którego bazie oparta jest cała gra. Biały król unikając mata (skoczek + wieża) zmuszony jest opuścić swoje schronienie. Sama ofiara hetmana ma na celu jedynie wprowadzenie do akcji z tempem wieży i uruchomienie znanego nam schematu. Dalej mamy do czynienia z następnym schematem, czyli król + skoczek + goniec oraz biały król zapędzony do "złego" dla siebie rogu, czyli o takim kolorze pola, po jakim porusza się nasz w tym przypadku "dobry goniec", co pokazują poniższe diagramy:



Piony, jak to powiedział Philidor, są duszą szachów - tak też na każdym kroku subtelnie wspomagają swoje figury, co również mogliśmy zaobserwować w tej kombinacji. Należałoby jeszcze dodać do tego wszystkiego aspekt otwartych linii i diagonalii, co przecież nadało odpowiednią dynamikę czarnym figurom. Zatem - uwaga dla młodych pasjonatów - warto jest poznawać te najprostsze schematy - działają niczym małe trybiki w potężnej maszynie, która to zwie się szachową kombinacją.